Witamy w Szeryfoo!
Opinie
GAUJA XXL – ULTIMATE, etap 1
10 maja, 2016GAUJA XXL – ULTIMATE 420 KM w trzech etapach.
Tym razem postanowiłem podejść do sprawy bardziej rekreacyjnie, nie tak jak poprzednimi razy na dystansie 310km, kiedy to ze zmęczenia orałem nosem kajak. Podzieliłem sobie dystans na 3 dni i starałem się trzymać planu. Noce postanowiłem nie płynąć, tylko spać w namiocie. Pierwszy etap był chyba najtrudniejszy, 9 elektrowni i kupa związanej z nimi stojącej wody, rzeka wąska kręta i płytka. Pierwsze 2 km przypominało Jar Raduni, potem było coś na wzór górnej Brdy, następnie płytkiej Pilicy ale na szczęście wszystko to było przeplatane całą masą kamienistych bystrzy, które bardzo uatrakcyjniały dzień. Do miejsca startu dystansu 310km dotarłem około 10 minut po wystartowaniu wszystkich zawodników. Było to dla mnie zachętą do przyśpieszenia. Po kolei dochodziłem ich aż doszedłem do ostatniego Linas Samaska, niestety dwójki z Arūnas Dubauskas nie udało mi się dojść, gdyż zrobiło się ciemno i dopłynąłem do mety pierwszego etapu – mostu na A2 – 149 km wystarczy. Teraz przebieranie szykowanie ubrań, żarcia i picia do drugiego etapu i do namiotu spać. Pobudka o 4:00, ale jakoś wstałem kilka minut wcześniej, bo na dworzu zaczęło już świtać. Szybkie śniadanie i do kajaka. Przede mną odcinek rzeki jaki dotąd pokonywałem zawsze po ciemku, teraz miałem okazję mu się przyjrzeć. Nic nadzwyczajnego, przypominałem moją Parsętę koło Białogardu, może trochę szerzej. Na pierwszym PK widzę odpływającego Wieśka, decyduję sie zatrzymać na 5 minut i wciągnąć zupę. Wieśka dochodzę po paru kilometrach. W Strenci przy moście wciągam michę makaronu, i lecę dalej przelatuję po około 2 kilometrowych bystrzach, chyba najbardziej okazałych na całej trasie, potem wpadam na tor slalomowy w Valmierze, trochę kontrując wiosłem żeby nie wyrżnąć w jakiś głaz i nie zatrzymując się zmierzam do Cesis, miejsca końca drugiego etapu – 176km. Przybywam tak o godzinę za wcześnie (21:10), ale co robić namioty już rozstawione, no to dalej nie popłynę, postanawiam trochę zjeść ale nie za dużo żeby móc spać. Zegarek nastawiam na 3:00, w nocy niestety budzi mnie ból barku, łykam ketanol, pomaga, śpię dalej. O 4:05 ruszam na ostatni etap. Po około 5 kilometrach rzeka wbija się między czerwone skaliste ściany, jej koryto sie zwęża i zaczyna płynąć duzo szybciej, Do Siguldy mam średnią powyżej 12km/h. Potem az do mety niestety ale Gauja rozlewa się coraz szerzej a jej prąd staje się coraz słabszy. Słońce zaczyna prażyć coraz bardziej, ale meta już niedaleko. Ostatnie 5 kilometrów robi się jeszcze pod wiatr, ale nie robi to na mnie większego wrażenia, tego dnia robię tylko 92 km i kilka minut po południu osiągam cel mojej „egzotycznej podróży”, bo to co przepłynąłem trudno nazwać wyścigiem. Tym razem nie było rywalizacji bark w bark. Starałem się tylko trzymać planu i to udało mi się zrealizować w 100%, a że przy okazji wygrałem i poprawiłem rekord trasy o 10 godzin to mnie dodatkowo bardzo cieszy. Podsumowując chciałem zaznaczyć, że styl w jakim przepłynąłem te 420 km, był dużo mniej wyczerpujący i dający wiekszą radość z płynięcia niż płynięcie 310 km non stop. Myślę, że każdy odpowiednio sprawny kajakarz byłby w stanie to przepłynąć w limicie czasu – 64h. Mój czas płynięcia bez postojów na spanie to 39 godzin 18 minut, dystans:417 km. Czas całości od startu do mety to: 52 godziny 21 minut. Wynika z tego że 13 godzin się opieprzałem a i tak na mecie miałem jeszcze prawie 10 godzin zapasu.
Poniżej są śladu z 3 etapów.
https://connect.garmin.com/modern/activity/1161956518
https://connect.garmin.com/modern/activity/1161954862
https://connect.garmin.com/modern/activity/1161952734